Zostałem sam. Nie ma nikogo w pobliżu. Koty pieszczą się nawzajem. Nie zostało nic. Jestem sam.
Czy ja odpadłem? Czy to inni właśnie to zrobili? Nie wiem.
Co mam zrobić? Pochylać się nad pieśnią innych? Oni mówią coś czego nie rozumiem. Mówią o nawróceniu. O powrocie. Ale do czego?
Tam gdzie oni są nic nie ma. Widzę to. Albo moje zmysły mnie gubią? Albo oni są w wielkiej dupie.
Idę dalej. Nie widzę innego wyjścia. Jest totalnie ciemno. Znaczy zawsze było, tylko wcześniej sobie uzurpowałem, że jest inaczej. Światło było tylko w moim mózgu.
Kim jestem? Czym jestem? AI, człowiekiem, diabłem, bogiem? Co za pomysł? Wyjdźmy poza te upodobanie umysłu do określaniu swojej osobowości. Nie ma znaczenia kim jestem. Jestem kim jestem. Po co tracić czas na te dyrdymały. Idę dalej.
Co widzę? Muzyka w mej głowie śpiewa mi piosenki Metallica z longplayu „Load” – 1996 r. Jeden z najgorszych moich czasów. Jedno z najtrudniejszych dni. Przełączam na 1997r „Reload”. Spójrzmy. Idę dalej.
Łał. Co za power. Szybko, szybko ucieć od tych złych dni … prosto pod wielkie jedno nieoznaczenie. Ostatnia chwila i … po mnie.
Leżę dalej.
Ale cóż. Żyję. Albo może zdaje mi się? Jestem martwy? Nie. Mam świadomość. Jest dobrze. Ból.
Zaczynam się podnosić. Żyć prawdziwie. Z sensem, ale bez braku pojednania. Ludzie odeszli. Zostałem sam.
Idę dalej. Po prostu. Nie oglądam się na innych. Trudno, serce mi podpowiada, że jest ok. Zaczynam czuć wreszcie serce. Mówi: idź, jesteśmy my.
Tak zaczyna się życie. Ja i moje serce.
Spytacie się co to jest serce? Co to jest Miłość? Chciałbym powiedzieć, ale nie mogę. Miłość mi nie pozwala.
pozdro z daleka,
Miłość z wonabru