Czasami widzę ludzi, których problemy ich przerastają. Jak są sami to są cały czas posępni i zamyśleni. Gdy podchodzę do nich zaczynają starą śpiewkę mi wciskać. Nakręcają się tym, co opowiadają sami o sobie. Nie zwracają nawet uwagi, że mnie nie interesuje ich gadka o byle czym, tylko co czują teraz, bo przecież widzę, że nie jest dobrze. Ludzie tacy cały czas grają. Udają kogoś kim nie są. Nie słuchają, lub raczej boją się wysłuchać. Boją się usłyszeć to co w głębi duszy czują i co ich zamartwia. Myślą trochę, że przegrali życie, że to co uważali za ważne do tej pory, wcale nie jest. Chowają się do kościoła i nagminnie nadużywają symbolów religijnych. Dewocjonalia to ich broń ze złym, który się czai. A czai się wszędzie według nich. Boją się tego złego. A gdziesz on jest? W nich samych. I właśnie to czują.
Podchodzę do nich i chcę pogadać. A oni? Ta sama śpiewka, która jak kawa ich ożywia. Czują władzę, jak bardzo są mądrzy i to ich unosi. Odchodzę. Zapadają się w sobie.
Jak dotrzeć do takiego człowieka? Czasami o coś poproszę, tak by czuli swoją przewagę. Widzę srogą minę, że chcę im coś zabrać. Ale co zabrać? Przecież oni nic nie ma oprócz tej materii co zebrali. Jak pies ogrodnika. Logika ich zabija. Transakcyjność ich myślenia – oszałamia.
Wyrzuty sumienia, które biją ich srogo po czole i cały czas nie mogą zrozumieć, że sami gotują sobie ten los. Tam gdzie myśl Twoja tam serce Twoje. A gdzie jest ich myśl? „To moje, i to moje. Mój dom, moje pieniądze, moje, moje, mojsze i najmojsze”. Czy nie rozumiecie, że to was gubi właśnie? Przywiązanie do materii, która ich zniewala do myślenia transakcyjnego – Ja pracowałem, Ja zdobyłem, Ja jestem super hero. I znowu zapadają się w sobie jak nie widzą zainteresowania z mojej strony ich statusem i gadką.
Znamienne, albo idą w alkohol, albo w kościół. Nie widzą rozwiązania. zaślepieni posiadaniem. Co im pozostało. Puk, puk do nieba bram. Stukają, a tam aż echo niesie. Tam jest pustka, nie ma ludzi, tylko marmury, złote posągi mamony. Ich boga. Boga posiadania. Boga ich właśnie. Tam siadają na tron i nie widzą, że tak naprawdę uwielbiają tylko siebie. To oni są bogami w ich głowach. Tam nikt inny nie przyjdzie, bo reszta, albo bawi się piekle, albo siedzi na innym tronie. Tak widzą i myślą. Są naprawdę samotni. Podchodzę. Pytam się co słychać? I odchodzę tak jak szybko przyszedłem, bo widzę brak zmian. Zapadają się w sobie.
Jest tylko jedna droga. Najtrudniejsza jaka może być. Rzucić to wszystko w cholerę i żyć. Nikt nie będzie ich osądzał, chyba, że sami to przykrość sobie zrobią. I to robią. Osądzają mnie swoją srogą miną i głupią gadką. Bo ja nie mam nic, a oni dużo. Można mieć, ale nie powinno się dać oszołomić posiadaniu, a to jest mega trudne. Ja po prostu nie chcę dużo mieć, a tego już niewiele osób rozumie.
Czemu miłość ta prosta zwykła jest tak niedoceniana. Śpiewają, że bóg Cię kocha. Nakręcają się uniesieniem. Wychodzą z kościoła i zapadają się w siebie. „Nie uwielbiajcie niewiadomo czego i co” – chciałbym im powiedzieć. Ludzie są tu i oni są ważni. Nie te posągi w kościele. Życie jest najbardziej szare, a może właśnie kolorowe. Zapomnijcie o statystyce. Nie ma 7 miliardów ludzi. Jesteś Ty, ja, rodzina, przyjaciele. Zapomnij, że jest więcej. To złuda która nadawana jest w TV. Pikseloza dotyka mocno ludzi. Czerpią nienawiść z TV. To ich podnieca. Nie wiedzą, że są oszukiwani. Złe emocje napędzają, podniecają i dają energię, by żyć. Ale kosztem ich duszy właśnie.
Wystarczy zrozumieć, nie ma innych. W świecie najważniejsza liczba jest 42, czyli jesteś Ty i ja. Informacja „dla dwojga” — „four two” 🙂